Przez kilkadziesiąt lat, od 1958 aż do 2013, „Zew morza” dostępny był jedynie we fragmentach, a ponieważ film był w bardzo dużym stopniu niekompletny, bardzo rzadko go wyświetlano i w rezultacie mało kto po II wojnie światowej miał okazję go zobaczyć. W zbiorach Filmoteki przechowywane są dwie kopie tego filmu. Jedna to cztery akty przekazane nam w 1958 przez filmotekę radziecką. Jest to rosyjska wersja filmu, na taśmie czarno-białej z planszami w języku rosyjskim. Druga trafiła do naszych zbiorów w 1973 od osoby prywatnej. To oryginalna wersja polska, z polskimi planszami, zapisana na barwionej taśmie. Jest znacznie dłuższa, jednak też niekompletna. Niestety stan jej zachowania przez dziesięciolecia uniemożliwiał jej wyświetlenie, a nawet skopiowanie na nowsze nośniki. Przy ówczesnych możliwościach technicznych byliśmy bezradni, filmu po prostu nie dało się zaprezentować publiczności.
Film w rozsypce
Stało się to możliwe dopiero dzięki technologiom cyfrowym i sprzętowi zakupionemu w ramach projektu Nitrofilm - dzięki unijnemu dofinansowaniu kupiliśmy pierwszy w Polsce skaner 4K. Po trwającej wiele miesięcy konserwacji taśm i ich zeskanowaniu nastąpił etap rekonstrukcji, czyli zestawienia materiału z obu niekompletnych kopii w odpowiedniej kolejności i w odpowiedni sposób tak, aby stworzyć materiał jak najpełniejszy i możliwie jak najbliższy oryginałowi. Było to bardzo trudne, ponieważ nie zachowała się żadna dokumentacja z produkcji filmu, nie mamy też scenariusza ani niczego, co mogłoby być dla nas odniesieniem i wskazówką, jak zmontować zachowane fragmenty.
Drugą trudnością było łączenie obrazu z dwóch różnych kopii: czarno-białej i barwionej. Kopie różniły się nie tylko kolorem, ale także jasnością, kontrastem, ziarnistością i stopniem zniszczeń. Ponieważ oba materiały były wykonywane w różnych krajach na różnych urządzeniach, różniły się także wielkością i kształtem klatki.
Po zestawieniu materiału z obu kopii uzyskaliśmy poszatkowany obraz, który co chwilę zmieniał się z barwionego w czarno-biały. W scenach, które choć we fragmencie zachowały się w wersji barwionej, czarno-białe uzupełnienia zabarwiliśmy cyfrowo na ten sam kolor. Sceny, które zachowały się wyłącznie w wersji czarno-białej, pozostawiliśmy czarno-białe. Analogicznie do niekompletnych antycznych waz greckich, w których ubytki uzupełnia się białym tworzywem, by nie domalowywać brakujących fragmentów, woleliśmy pozostawić obraz czarno-biały, niż ryzykować zastosowanie niewłaściwego koloru. Dziś, z perspektywy lat i zdobytego później doświadczenia widzimy, że w większości tych scen można było z dużym prawdopodobieństwem odgadnąć jaki kolor powinien by w nich zastosowany, jednak wówczas podchodziliśmy do tej kwestii dużo ostrożniej.
Język kina niemego
Kolejnym wyzwaniem były plansze dialogowe i narracyjne. Niektóre z nich zachowały się wyłącznie w wersji rosyjskiej, trzeba więc było przetłumaczyć je na polski. Problem w tym, że na podstawie plansz zachowanych w obu wersjach widzieliśmy jasno, że rosyjskie tłumaczenie było, najdelikatniej rzecz ujmując, niezbyt wierne i w wielu przypadkach dość znacznie odbiegało od oryginału.
Kilka przykładów zestawienia oryginału i rosyjskiego tłumaczenia:
W latach dwudziestych w Rosji obowiązywała zupełnie inna niż w Polsce stylistyka językowa napisów filmowych. O ile w Polsce napisy były bardzo poetyckie i przepełnione zupełnie niepotrzebnymi ozdobnikami, w Związku Radzieckim napisy były lakoniczne i dopowiadały wyłącznie to, co było absolutnie niezbędne, by zrozumieć treść filmu. Ponadto radziecka cenzura bez pardonu zmieniała treść napisów, by odpowiadały one lansowanej wówczas obyczajowości.
W tej sytuacji trudno było zgadnąć, jak mogły być sformułowane oryginalne napisy. Przetłumaczyliśmy treść rosyjskich plansz na polszczyznę naśladując styl zachowanych plansz polskich, a także stylistykę polskich plansz w innych filmach z tego okresu. Nie było to zadanie proste. Najwięcej kłopotów przysporzyła nam ostatnia plansza (końcówka filmu zachowała się tylko w wersji rosyjskiej). Kiedy Stach zaskoczony widokiem Hanki pyta ją, skąd się tu wzięła, ona odpowiedziała mu:
- Милый…
Długo szukaliśmy odpowiedniego słowa. „Miły”, „Mój miły”, „Kochany”, „Najdroższy”, „Jedyny” – nic nie oddawało nastroju tej sceny. W końcu z pomocą przyszedł nam przedwojenny program kinowy. W streszczeniu filmu zacytowana była odpowiedź Hanki w końcowej scenie. Jeśli są Państwo ciekawi, co Hanka odpowiedziała Stachowi w oryginale – obejrzyjcie „Zew morza”.
Napisy jak z obrazka
Poza treścią plansz należało także odwzorować ich wygląd. I tu pojawiła się kolejna niespodzianka. Okazało się, że w kopii polskiej plansze mają dwa nieco różne, choć bardzo podobne opracowania graficzne. Krój liter jest ten sam, ta sama jest także bordiura, czyli ozdobna ramka, ale inne było rozmieszczenie napisów, poza tym na niektórych planszach w lewym dolnym rogu widniało logo producenta filmu, a w niektórych - nie. Co ciekawe, kilka plansz istniało w obu tych wersjach: najpierw w wersji z logotypem, a po kilku sekundach doklejona była ta sama plansza bez logotypu i z napisami umieszczonymi niżej.
Po dokładnym przyjrzeniu się taśmom uznaliśmy, że oryginalne (wcześniejsze) są plansze z logotypem. Umieszczanie w rogu logotypu producenta lub dystrybutora filmu było praktyką powszechnie stosowaną w czasach kina niemego. Prawdopodobnie plansze były nieco za krótkie lub uległy częściowemu zniszczeniu i po prostu je „dosztukowano” już bez znaku firmowego. Fragmenty bez logotypu zapisane są na taśmie dużo gorszej jakości. Gołym okiem widać, że po długim użytkowaniu te fragmenty bez logotypu są dużo bardziej zniszczone, podczas gdy fragmenty z logo zachowały się w lepszym stanie.
Jak zwykle w takich sytuacjach rekonstruktorzy stają przed dylematem: co z tym zrobić i jak to zrekonstruować? Gdybyśmy zostawili je tak, jak były, w pewnym momencie logo by znikało lub pojawiało się, a napisy skakałyby w pionie, co utrudniałoby czytanie. Zdecydowaliśmy, że planszom, które zachowały się częściowo w obu wersjach, będziemy się trzymać wersji z logotypem. Plansze, które zachowały się tylko w wersji bez logo, pozostawiliśmy bez logo. W planszach przetłumaczonych z rosyjskiego umieściliśmy logo Filmoteki, jako dyskretny znak, że w tym przypadku widz nie ma do czynienia z oryginałem, lecz z naszą współczesną ingerencją. Na szczęście ówczesne logo Filmoteki Narodowej miało podobny kształt do logo Leofilmu, a więc ingerencja ta nie rzuca się zbyt w oczy i nie odwraca uwagi widza.
W późniejszych latach mieliśmy okazję pracować z dużo trudniejszymi filmami, przy których zmagaliśmy się z dużo poważniejszymi dylematami i wątpliwościami, ale „Zew morza” był pierwszym taki wyzwaniem, dzięki któremu bardzo wiele się nauczyliśmy. Film ten przetarł wiele ścieżek w polskiej rekonstrukcji zabytków filmowych, a ze zdobytego przy nim doświadczenia korzystamy do dziś.
Zobacz także: