Zrobiłem sobie prywatny ranking najlepszych trzech utworów każdego z tych trzech kompozytorów. Jest to oczywiście bardzo trudne, bo trudno jest wybrać najlepsze utwory Góreckiego czy Lutosławskiego, więc kierowałem się swoimi doznaniami.
Zacznę od Lutosławskiego. Na miejscu trzecim umieściłem Kwartet smyczkowy, w którym cała koncepcja aleatoryzmu, czyli swobodnego grania pozbawionego kresek taktowych, znalazła swoje idealne medium. Myślę, że był to jeden z bardziej rewolucyjnych pomysłów Lutosławskiego, aby napisać utwór, który nie ma partytury, składa się właściwie z samych partii [solowych] i każdy [z wykonawców] traktowany jest jako jeden z czwórki aktorów. Lutosławski sam często mówił, że analogie z teatrem są w tym utworze istotne.
Na drugim miejscu umieściłem utwór, który być może był największym arcydziełem w twórczości Lutosławskiego – III Symfonię. To może wydać się dziwne, dlaczego nie mówię, że największym utworem jest III Symfonia. Jest ona absolutnym arcydziełem, to muzyka idealna, tam jest potęga brzmienia, nieprawdopodobna emocjonalność, choć nie wiadomo, czym właściwie ta emocjonalność w muzyce jest. Na pewno jest to utwór genialny.
Na pierwszym miejscu jest utwór, który poznałem przed III Symfonią, a który z całej twórczości Lutosławskiego wywarł na mnie największe wrażenie. Jest to utwór, do którego często powracam. Może nie jest on tak doskonały jak III Symfonia, ale paradoksalnie, kiedy obserwuję twórczość różnych kompozytorów, to widzę, że są w ich dorobku utwory, które niby arcydziełami nie są, ale mają coś takiego w sobie – być może to jest kwestia tego, co znam z autopsji, że jak się wchodzi na nieznane obszary, to powstają utwory może nie doskonałe, ale jest w nich coś szczególnego, świeżego. Dla mnie numerem jeden w twórczości Lutosławskiego jest Livre pour orchestre.
W przypadku Góreckiego na trzecim miejscu umieściłbym Koncert klawesynowy: krótki, dramatyczny, bardzo dynamiczny utwór z 1980 bodajże roku, napisany dla Elżbiety Chojnackiej, można powiedzieć – hit muzyki współczesnej, ale hit w dobrym tego słowa znaczeniu. Może nie jest to tak złożona muzyka, jak powiedzmy Lutosławskiego, chociażby Kwartet smyczkowy. Muzyka Góreckiego ma w sobie pewną prostotę, natomiast ten utwór uważam za jej kwintesencję, pigułkę, wielki dramat, który rozgrywa się przy niewielkim użyciu środków i dźwięków. Uwielbiam go zwłaszcza w wersji klawesynowej – bo oczywiście jest też wersja fortepianowa – w wykonaniu Chojnackiej. W moim pojęciu sztuka ma wtedy sens, gdy zmienia chemię w mózgu, a Koncert klawesynowy zmienił ją.
Na miejscu drugim umieściłbym Recitativa i ariosa „Lerchenmusik”, dość specyficzny utwór: trio na klarnet, wiolonczelę i fortepian o potężnym czasie trwania jak na ten skład, bo złożony z trzech ponad dwudziestominutowych części. Ja swego czasu zajmowałem się graniem na klarnecie i miałem tę – trudno powiedzieć – przyjemność czy też mordęgę grania tego utworu. Wykonywałem go trzy czy czterokrotnie i mówię o mordędze dlatego, że granie przez 20 minut na klarnecie właściwie bez oddechu sprawia, że pojawiają się czysto fizjologiczne problemy z połykaniem śliny czy z niedotlenieniem; człowiek zaczyna się – przepraszam, że mówię o tak trywialnych rzeczach – zapluwać. Takie problemy niesie ze sobą czasami muzyka Góreckiego.
Na pierwszym miejscu – nie będę oryginalny – jednak III Symfonia. Pamiętajmy, że o ile Lutosławski czy Penderecki byli zawsze naszymi największymi kompozytorami, o tyle Górecki przez lata pozostawał zupełnie nieznany. Jeszcze w latach 90., kiedy ja kończyłem liceum i zdawałem na studia, mało kto o Góreckim słyszał. Pamiętam, że gdy przeniosłem się z całym swoim dobytkiem do Warszawy, z gramofonem, i puszczałem tę III Symfonię kolegom w akademiku, to wszyscy mówili: „Co to jest, czy to Dead Can Dance? To niesamowite!”. A wiadomo, że utwór miał wtedy ponad 30 lat i nikt go nie znał. Będąc na wsi na balu maturalnym w Górach Sowich wszedłem do sklepu – za komuny były takie sklepy na wsi, gdzie można było kupić wszystko, począwszy od chleba, skończywszy na kombajnie – i tam w tym sklepie była właśnie ta płyta Góreckiego, której szukałem już od roku. Kosztowała 38 groszy, a piwo kosztowało 5 tysięcy złotych, więc poprosiłem wszystkie, jakie są. Były akurat dwa egzemplarze, więc jak zdarłem jeden, to miałem ten drugi.
Jeśli chodzi o Pendereckiego, od razu muszę zaznaczyć, że nie znam Diabłów z Loudun. Na trzecim miejscu umieściłbym Anaklasis, który, o ile mi wiadomo, miał premierę na festiwalu Donaueschingen w 1960 roku. Podobno, kiedy orkiestra skończyła go grać, to – pomimo iż to był najbardziej awangardowy festiwal najbardziej współczesnej muzyki w Europie – publiczność oniemiała. Nikt nie gwizdał ani nie bił brawa, wszyscy siedzieli. Dopiero gdy został zabisowany, spotkał się z frenetycznym przyjęciem.
Na drugim miejscu umieściłbym utwór, który sprawił, że gdy usłyszałem go po raz pierwszy, doznałem kompletnego szoku. Dostałem kiedyś taką płytę ze współczesnymi kwartetami smyczkowymi; był tam Kwartet Lutosławskiego, dwa utwory na kwartet smyczkowy Weberna, ale był też właśnie I Kwartet smyczkowy Pendereckiego. Niby jest to kwartet smyczkowy, ale dźwięki nie przypominają smyczkowych – to właściwie utwór perkusyjny, pełen niesamowitych, szmerowych brzmień. Z perspektywy czasu, wobec dokonań dzisiejszej muzyki współczesnej można powiedzieć, że to arsenał środków, który jest wręcz oczywisty, ale biorąc pod uwagę, że powstał 50 lat temu i cały czas zachowuje świeżość, dla mnie jest porywający. To był mój pierwszy kontakt z muzyką stricte współczesną, czyli z czymś, co nie nawiązuje w żaden sposób do tradycji. To było dla mnie uderzenie: usłyszałem te wszystkie strzały, puki, stuki i nagle, jako człowiek, który kształcił się klasycznie, a z drugiej strony miał kontakt z muzyką rockową i alternatywną, doznałem szoku.
Na pierwszym miejscu – tu znowu nie będę specjalnie oryginalny – jest Pasja wg św. Łukasza. To wielkie, potężne, głębokie, filozoficzne dzieło napisane przez 30-letniego kompozytora. Hipisi mówili: nie słuchaj ludzi po trzydziestce, a ja coraz bardziej dochodzę do wniosku, że to prawda, że jest w tym jakaś racja. Jest to genialny utwór.
Posłuchaj listy utworów
- Livre pour orchestre | Witold Lutosławski
- III Symfonia | Witold Lutosławski
- Kwartet smyczkowy | Witold Lutosławski
- III Symfonia „Symfonia pieśni żałosnych” op. 36 | Henryk Mikołaj Górecki
- Recitativa i ariosa „Lerchenmusik” op. 53 | Henryk Mikołaj Górecki
- Koncert na klawesyn (fortepian) i orkiestrę smyczkową op. 40 – wersja na klawesyn | Henryk Mikołaj Górecki
- Pasja według św. Łukasza | Krzysztof Penderecki
- I Kwartet smyczkowy | Krzysztof Penderecki
- Anaklasis na orkiestrę smyczkową i 6 grup perkusyjnych | Krzysztof Penderecki