O Andrzeju Panufniku nie słyszało się w latach 60. i 70. Tylko jakieś legendy, jakieś opowieści starszych ludzi. Słyszałem to nazwisko w audycjach Wolnej Europy, gdzie o nim mówiono czasami w kontekście emigrantów pokroju Miłosza; tych, którzy uciekli z Polski jako zdrajcy. Była legenda o Panufniku, ale płyt, nagrań w Polsce nie było. Dowiedziałem się też o Panufniku od Amerykanów, od muzyków amerykańskich – że jest taki świetny kompozytor. Oczywiście słyszałem o jego legendarnych dziejach w Polsce.
I kiedyś, w Łodzi, pracując nad muzyką do filmu – to bywa nużące i bardzo długo trwa, montowanie muzyki, podkładanie – wychyliłem się w krześle, głęboko, aż do ściany. I za olbrzymią szafą – tam straszny bałagan w tym studiu był, wiadomo, stan wojenny – sięgnąłem ręką, bo zauważyłem, że coś tam jest. I wyciągnąłem partytury ołówkowe Andrzej Panufnik, muzyka do filmu. Ręce dziecka między innymi. Muzyka z filmów z lat 1947–1948, takie daty były. I teraz można by się zastanowić, dlaczego tkwiły za szafą. W latach 50., kiedy wyjechał z Polski, był zakaz na jego twórczość i w ogóle nie wspominano o nim. Ktoś, kto chyba miał zniszczyć partytury, wrzucił je za szafę, to był sabotaż. Wydobyłem te partytury i przez ambasadę amerykańską wysłałem do mistrza. Tak poznałem Andrzeja Panufnika. Wtedy już zaczęły docierać do Polski jego utwory; i w okresie „karnawału Solidarności” zaczęto wykonywać utwory Panufnika i zaczęły docierać jego nagrania.
Jednym z pierwszych utworów, które słyszałem, którym nawet dyrygowałem, było Epitafium Katyńskie. Katyń Epitaph po angielsku. I to był utwór, który wywarł na mnie olbrzymie wrażenie. Może dlatego, że był to jeden z pierwszych jego utworów, które słyszałem, ale uważam, że to jest fantastyczny utwór za sprawą przepięknych mikstur bitonalnych w instrumentach drewnianych. To po prostu było fenomenalne. To jest fenomenalny utwór.
Kolejnymi ważnymi utworami są Koncert fortepianowy i Koncert skrzypcowy. Wiadomo, że najbardziej znanymi utworami Panufnika są jego dzieła symfoniczne – te, które były wykonywane w Stanach Zjednoczonych. Ale dla mnie olbrzymie znaczenie mają te dwa koncerty.
Myślę, że to bardzo dobrze, że wyjechał do Wielkiej Brytanii. To był kraj, w którym muzyka nie była nigdy awangardowa. W zasadzie nie znamy współczesnych brytyjskich kompozytorów awangardowych, a szczególnie w XX wieku. W latach 60. i 70. muzyka awangardowa była tam w głębokim podziemiu. Więc on dobrze stylistycznie trafił, bo też nie był nigdy awangardowym kompozytorem, a jednak chyba zbyt awangardowym dla BBC.
Ktoś tam go chyba nie lubił. I człowiek, który wyjechał z Polski – tu był zakazany – również w miejscu, które sobie wybrał na osiedlenie, które w sumie go dość gościnnie przyjęło – on był dość hołubiony, znany, dostał tytuł szlachecki – nie był słuchany. Myślę, że to bardzo smutna sprawa.
Miałem jeszcze zaszczyt witać Andrzeja Panufnika na lotnisku, gdy pierwszy raz przyjechał do Polski. Napisałem nawet specjalną fanfarę. „Sir” Andrzeja Panufnika witała orkiestra dęta, zorganizowana przez ambasadę amerykańską. Był 16-osobowy zespół i zagraliśmy na lotnisku moją fanfarę, w której były motywy z Andrzeja Panufnika oraz temat piosenki My Bonnie lies over the ocean. Przypomniałem mu wtedy partytury, które odzyskał, że to dzięki mnie. Miał łzy w oczach. Był bardzo wzruszony, gdy przyjechał do Polski po tylu latach.
Krzesimir Dębski – polski kompozytor, dyrygent i skrzypek jazzowy, a także aranżer i producent muzyczny. Jest wszechstronnym twórcą muzyki współczesnej, zarówno symfonicznej i kameralnej, jak i użytkowej: teatralnej i filmowej. Dla Andrzeja Panufnika skomponował powitalną Fanfarę, wykonaną na warszawskim lotnisku w dniu przylotu kompozytora do Polski po 36 latach nieobecności we wrześniu 1990 roku.