Najwięcej emocji budzi oczywiście sprawa ekranizacji „Złego”, która co jakiś czas powraca jak bumerang. Cóż, zapewne kultowa powieść trafi kiedyś do kin, lecz na razie pozostaje wspominanie wielu nieudanych prób jej adaptacji – od legendarnego konceptu Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego, poprzez niezrealizowany serial telewizyjny, do którego scenariusz współtworzył sam pisarz, aż po mocno zaawansowane projekty Krzysztofa Gradowskiego (tak, tego od „Akademii pana Kleksa”) i Xawerego Żuławskiego. Jednak Tyrmand (nie) na ekranie to nie tylko „Zły”, to także kilka innych nowel czy scenariuszy – ciekawych i/lub z ciekawą historią.
Szczególnie interesujące wydają się filmowe losy powieści „Siedem dalekich rejsów”, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jest to jedyna książka Tyrmanda, która została zekranizowana w okresie PRL-u. We wstępie do pierwszego polskiego wydania, które ukazało się dopiero w 2009 roku, pisarz tak opisywał historię jej powstania i ekranizacji:
Jej pierwsza część pisana była w roku 1952, bez szans na publikację, i odłożona do szuflady. W 1957, w zmienionych na krótko warunkach, warszawski Czytelnik przekonał mnie, że warto kontynuować. (…) Czytelnik wydrukował książkę, lecz jej nie wydał na skutek interwencji cenzury. Uzasadnienie konfiskaty: pornografia i obrona inicjatywy prywatnej. Scenariusz, opracowany przez znanego reżysera z maszynopisu, nie uzyskał skierowania do produkcji. (…) W 1963, polski reżyser o mniej kontrowersyjnej opinii, ominął rafy komunistycznej kontroli kultury i film pod nazwą „Zaledwie wczoraj” [i], oparty na tej powieści, ukazał się na krótko w polskich kinach, wywołując nagonkę oficjalnej krytyki na reżysera i na mnie. Gdy opuszczałem kraj w 1965 roku udało mi się wywieźć jej jedyny polski maszynopis.
Tyrmand według Hasa
Ów reżyser o „kontrowersyjnej opinii”, którego scenariusz nie uzyskał skierowania do produkcji, to Wojciech Jerzy Has. Miał wówczas na koncie dwa zrealizowane filmy i sporo odrzuconych projektów. W światku polskiej kinematografii był zjawiskiem – twórcą osobnym, nie dającym się zaszufladkować, posiadającym własny styl, jednym słowem: AUTOREM. Po „Siedem dalekich rejsów” sięgnął w szczególnym momencie. Z jednej strony jego film „Pożegnania” odniósł właśnie (ku powszechnemu zdumieniu krytyki i kolegów po fachu) duży sukces kasowy, co dowiodło, że specyficzne kino Hasa ma swoich (całkiem licznych) odbiorców. Z drugiej strony zaledwie dwa miesiące wcześniej utrącono projekt ekranizacji „Jeziora Bodeńskiego” Stanisława Dygata, na którym reżyserowi bardzo zależało.
Podpisany przez Tyrmanda i Hasa scenariusz zatytułowany „Hotel pod zamkiem” jest dość wierną adaptacją „Siedmiu dalekich rejsów” – a przynajmniej tych wątków, które zachowano. Autorzy skupili się głównie na relacji Nowaka z Ewą. Wycięli większość motywów o zabarwieniu politycznym, pozostawiając jednak równie kontrowersyjne fragmenty obyczajowe. Czy zadecydował o tym Has, dopasowując materiał do swoich upodobań? Czy też dzieło padło ofiarą autocenzury, która kazała scenarzystom usunąć elementy niepoprawne ideologicznie? Może twórcy liczyli, że te ustępstwa wystarczą, by usatysfakcjonować partyjnych decydentów? Nie wiadomo. W każdym razie ze scenariusza skreślono nawet niektóre fragmenty, które „przeszły” w późniejszej o cztery lata ekranizacji Rybkowskiego. Wyeliminowano wzmianki o siłowej likwidacji prywatnych przedsiębiorstw, także dość niewinne, takie jak ten krótki dialog między Nowakiem i Krztynką:
– Co panu jest? – zaniepokoił się Nowak.
– Kończą nas.
– Nas… to znaczy kogo?
– Restauratorów. Prywatnych.
Paradoksalnie rezygnacja z kontekstu historycznego, który uzasadniał osadzenie akcji w konkretnym czasie i miejscu, obróciła się przeciwko autorom. Podczas posiedzenia Komisji Ocen Scenariuszy jeden z zarzutów dotyczył właśnie oderwania od realiów. Antoni Bohdziewicz mówił: Jeśli to ma być rzecz serio, o ludzkich przeżyciach, to musi się odbywać w określonym miejscu i czasie, a tam tylko w jednym miejscu jest mowa, że akcja toczy się w roku 1949. Ludzie poruszają się jak we mgle, na temat czasu kiedy to wszystko się dzieje dowiadujemy się niewiele, to wszystko jest jakieś zawieszone we mgle, a ta mgła przyczynia się do jakiegoś wyobcowania bohaterów zarówno pod względem miejsca jak i czasu.
Konsekwencją tego zabiegu było między innymi zmarginalizowanie postaci Letera i Stołypa. Zwłaszcza osoba kapitana została mocno spłycona. Pozostawiono nieobecny u Rybkowskiego wątek romansu Stołypa z żoną Letera, ale usunięto tło historyczne i polityczne, w pierwowzorze definiujące bohatera, którego na kartach powieści Tyrmand opisał następująco: szef kapitanatu portu, repatriant z Anglii, kapitan żeglugi wielkiej, bohater spod Narviku, Tobruku i Malty, uczestnik bitew konwojowych na Atlantyku, kawaler orderów brytyjskich, marynarz aliancki i oficer polski… jednym słowem pan kapitan Ferdynand Stołyp… jest agentem bezpieki.
W scenariuszu nie znalazła też odzwierciedlenia politycznie kontrowersyjna wypowiedź Stołypa, bardzo istotna dla zrozumienia charakteru i postawy bohatera:
– I to nie jest proste. W Polsce dzieje się, moim zdaniem, mnóstwo rzeczy odpychających. Głupich, a czasem wstrętnych. Niemniej dźwiga się ten kraj z ruin, trzeba go odbudować i nim rządzić. Ktoś to musi robić. Nie zrobimy tego my, mogą to zechcieć zrobić za nas inni. Jeśli nie chcemy, aby robili to Rosjanie i żydzi, lub ludzie bez skrupułów, działający na ich zlecenie, musimy to robić sami. Patriotyzm polega dziś na nurzaniu rąk we wszystkim, na braniu wszystkiego do ręki. Taka jest jedyna polska konsekwencja.
Tyrmand przed (o)sądem
13 stycznia 1959 roku propozycja Tyrmanda i Hasa „stanęła” przed Komisją Ocen Scenariuszy… i przepadła. Przebieg samego posiedzenia był dość burzliwy. Stanowczo „ZA” projektem opowiedział się jedynie Tadeusz Konwicki. Poparł go Jerzy Andrzejewski, jednak zarzucono mu subiektywizm – autor „Popiołu i diamentu” pełnił wówczas funkcję kierownika literackiego Zespołu Realizatorów Filmowych „Syrena”, czyli zespołu zgłaszającego „Siedem dalekich rejsów” do realizacji. Andrzej Braun, Jerzy Stefan Stawiński i Aleksander Ścibor-Rylski mieli różne zastrzeżenia, ale stwierdzili, że Has jako reżyser będzie w stanie poradzić sobie z wadami tekstu (A. Ś-R: Biorąc pod uwagę, że jako reżyser jest przewidziany Has, którego znamy jako człowieka niezmiernie wrażliwego na wszelkie przejawy dramaturgii, przypuszczam, że będzie mógł on stuszować jakieś sprawy, które budzą moje obiekcje.) Jerzy Putrament przyznał, że scenariusza wprawdzie nie czytał, ale zna powieść i na tej podstawie optuje za skierowaniem filmu do produkcji.
Pozostali zabierający głos członkowie komisji byli na „NIE”. Wśród wysuwanych przez nich zarzutów kilka się powtarzało:
- zbyt duża ilość dialogów (Antoni Bohdziewicz: Odnoszę wrażenie, że sam autor szalenie smakuje w rozgadaniu, a to rozgadanie denerwuje i nuży, zmienia akcję w coś statycznego i robi na mnie wrażenie, że film bardziej widzów zmęczy niż „Zimowy zmierzch”.)
- pretensjonalność i sztuczność
- słabość („miałkość”) dramaturgii
- brak walorów czysto filmowych
- anonimowość głównego bohatera
- podobieństwo do „Uczty Baltazara”
- brak podobieństwa do „Popiołu i diamentu”.
Roman Bratny skrytykował warstwę romantyczno-filozoficzną: Uważam, że ta warstwa podtekstowa, ta filozofia płci szkodzi filmowi i lepiej byłoby, gdyby autor zrezygnował ze stworzenia traktatu obyczajowego, a dał filmowi takie sceny, gdzie w grę wchodziłby instynkt, wtedy film byłby jakiś bardziej czysty w intencjach i wątek romansowy miałby jakąś większą siłę.
Wyjątkowo ostro wypowiedział się Ludwik Starski, który zanegował wręcz sens omawiania „Siedmiu dalekich rejsów”: Nie tylko nie znajduję żadnych powodów, żeby ten film robić, ale chciałbym wyrazić sprzeciw przeciwko stawianiu takich rzeczy na Komisji, bo rzecz ta w moim pojęciu nie jest scenariuszem, nic się tam nie dzieje z punktu widzenia filmowego. Wtórował mu Aleksander Ford: Uważam, że scenariusz nie ma wagi utworu psychologicznego, rzecz jest jakaś szalenie wątła intelektualnie, nie mówi nic takiego co trzeba, co można powiedzieć na ekranie.
Do negatywnych opinii odnieśli się obecni na posiedzeniu autorzy scenariusza. Tyrmand próbował bronić swojej koncepcji, zarzucając oponentom, że… są za starzy, by ją zrozumieć. Rzeczywiście, wśród przeciwników „Siedmiu dalekich rejsów” przeważali przedstawiciele starej gwardii… Pisarz zarysował ideę, jaką chcieli wraz z Hasem ukazać na ekranie: (...) najistotniejszą rzeczą jest dewaluacja uczuć, zanik elementu emocjonalnego w sprawach miłosnych i to było próbą poszukiwań: związek pomiędzy erotyzmem a miłością.
Has szczególnie źle zniósł krytykę. Zadeklarował nawet: (…) nie będę już składać żadnych propozycji dla filmu fabularnego. Jego rozgoryczenie miało kilka źródeł. Pierwsze, najbardziej oczywiste - negatywna ocena „Siedmiu dalekich rejsów”. Drugie – sytuacja, która miała miejsce w związku z „Jeziorem Bodeńskim”, kiedy to scenariusz został zaakceptowany na KOS, ale zablokowany decyzją władz. Reżyser dał wyraz swojemu rozczarowaniu stwierdzając, że Komisja Ocen Scenariuszy nie jest w praktyce ciałem decyzyjnym (Has: Połowa Komisji, to jest rzeczywiście komisja, a druga połowa to są jakieś sprawy zakulisowe. (…) To, co się mówi na Komisji ma albo niewielki wpływ na załatwienie sprawy, albo nie ma żadnego.)
Trzecim źródłem frustracji był prawdopodobnie sposób, w jaki Has został potraktowany przez starszych kolegów po fachu. Protekcjonalnie, obcesowo, niczym niedojrzały emocjonalnie dzieciak, którym należy pokierować, ponieważ sam nie wie, co dla niego dobre. Według Forda odrzucając scenariusz członkowie komisji robili autorom przysługę: Gdybym przemawiał za realizacją tego scenariusza, to z punktu widzenia – niech się Has położy, bo i tak nic nie będzie mógł z tego zrobić.
Bratny przyznawał wprost: Uważam, że Has błądzi w swoich filmowych poszukiwaniach. Zarówno „Jeziora Bodeńskiego”, jak i tego scenariusza nie rozumiem.
Antoni Bohdziewicz poszedł jeszcze dalej, mówiąc: Zastosuję tutaj twierdzenie, że absolutnie nic się reżyserowi nie stanie, jeżeli przez pół roku nie będzie robił filmu, jeżeli będzie chodzić po świecie i szukać ogłady. Nawet reżyserzy, którzy coś wnoszą do kinematografii mają długie przerwy pomiędzy jednym a drugim filmem. (…) Tutaj nie ma żadnej tragedii, że Has sobie poczeka, może sobie przez ten czas poszukać czegoś ciekawego. Może właśnie naszym obowiązkiem jest zawrócenie go z drogi, którą sobie obrał.
Cóż, na szczęście tego "obowiązku" nie udało się wypełnić…
Czy obiekcje członków komisji były choć częściowo uzasadnione? Trudno to ocenić, zważywszy, że „Hotel pod zamkiem” miał reżyserować właśnie Has, specjalizujący się w nietypowych i „niefilmowych” tematach. Ktoś taki potencjalne wady mógł przekuć w zalety. Przy lekturze scenariusza najbardziej słusznym zarzutem wydaje się ten dotyczący zbytniego „przegadania” fabuły. Pomimo że wraz z usuniętymi wątkami wycięto też sporo dialogów, to i tak można odnieść wrażenie, że jest ich za dużo. Co więcej, niektóre wypowiedzi zostały jeszcze rozciągnięte, jak pierwsza rozmowa Nowaka i Ewy. W powieści dialog był dość oszczędny:
– Proszę położyć walizkę na tym wózku. Do rynku daleko.
– Skąd pan wie dokąd idę?
– Z dworca w Darłowie wszyscy idą w jedną stronę.
– Pan zna Darłowo?
– Znam.
– Dziękuję za pomoc.
Podczas gdy w scenariuszu nieco się rozrósł:
– Proszę położyć walizkę na tym wózku. Jest ciężka, a do rynku daleko.
– Skąd pan wie w którą idę stronę?
– W Darłowie, wychodząc z dworca, wszyscy idą w jedną stronę.
– Pan zna Darłowo?
– Trochę. Tak, raczej znam.
– To świetnie. Dziękuję za pomoc.
i choć to rozbudowanie nie razi, to nie było też potrzebne.
Drugi problem to fakt, że autorom najwyraźniej trudno było zrezygnować z niektórych przemyśleń bohatera, przerobili więc jego monologi wewnętrzne na fragmenty rozmów. W ostatniej scenie literackiego pierwowzoru Nowak wymienia kilka słów z milicjantem:
– Pan z Darłowa? – zaczął milicjant uprzejmie, zdradzając skłonność ku pogawędce.
– Nie – uśmiechnął się wreszcie Nowak. – Ale chyba niebawem tam wrócę.
„Oczywiście – pomyślał przy tym – jest to nieprawda. Wraca się jedynie do tych, których się kocha. Nie wraca się tam, gdzie jest się tylko kochanym. Wraca się wyłącznie do tych, których się kocha. Albo nie wraca się nigdzie i do nikogo. Po prostu jedzie się dalej”.
– To jest – dodał wyjaśniająco – chciałem powiedzieć, że chyba wkrótce pojadę tam jeszcze raz.
W wersji filmowej nie tylko zastąpiono milicjanta kolejarzem, ale też przekształcono myśli w słowa:
– Pan z Darłowa?
– Nie. Ale chyba niebawem tam wrócę.
Nowak spogląda znowu przez okno przed siebie i dodaje półgłosem:
- Oczywiście jest to nieprawda. Nie wraca się tam, gdzie się jest tylko kochanym. Wraca się wyłącznie do tych, których się kocha. Albo nie wraca się nigdzie i do nikogo. Po prostu jedzie się dalej.
- Słucham? – mówi kolejarz, stając w otwartych drzwiach przedziału.
Nowak uśmiechając się do siebie odwraca się jeszcze raz i dodaje:
– To jest chciałem powiedzieć, że chyba wkrótce przyjadę tu jeszcze raz.
Efekt nie jest najlepszy, zwłaszcza, że hasła, które sprawdzają się jako wewnętrzna refleksja, wypowiedziane na głos stają się sztuczne i pretensjonalne. Złotym środkiem mógłby być komentarz z off-u, jednak Tyrmand i Has nie mieli okazji, by go zastosować. Scenariusz "Hotelu pod zamkiem" odrzucono.
======================
Adaptację, której nie dano zrobić Hasowi, nakręcił wkrótce potem Jan Rybkowski. Jego film „Naprawdę wczoraj” (1963) to jednak tylko częściowo ekranizacja powieści Tyrmanda. Twórcy mocno przerobili samą koncepcję dzieła. Dodano obszerne fragmenty współczesne, fabułę pierwowzoru zamykając w serii retrospekcji. W konsekwencji mocno okrojono oryginalną historię, co pozwoliło zatuszować wycięcie lub zmarginalizowanie większości niebezpiecznych politycznie i obyczajowo wątków. Mimo to film broni się dzięki specyficznemu klimatowi oraz dobrej obsadzie, z Andrzejem Łapickim i Beatą Tyszkiewicz na czele.
W 2001 roku powstał jeszcze spektakl telewizyjny w reżyserii Marcina Ziębinskiego. W rolach głównych wystąpili Krzysztof Pieczyński i Agnieszka Warchulska.
Tyrmand uwspółcześniony
„Siedem dalekich rejsów” próbowano przenieść na ekran jeszcze raz i był to projekt, który upadł na dość zaawansowanym etapie. W 2012 roku powieść Tyrmanda przerobił na scenariusz Cezary Harasimowicz. Film planowano zrealizować do 2014 roku, jako koprodukcję polsko-niemiecką. Na fotelu reżysera miał zasiąść Maciej Migas, wówczas uchodzący za obiecującego młodego twórcę, dziś znany głównie z popularnych seriali telewizyjnych.
Harasimowicz uwspółcześnił styl i formę powieści w iście hollywoodzkim stylu, zgodnie z zasadą „więcej, mocniej, szybciej”. Udramatyzował część wątków, podkoloryzował postacie. Kapitan Stołyp, w literackim pierwowzorze postać bardzo niejednoznaczna i kontrowersyjna, tutaj wyraźnie przechodzi na ciemną stronę mocy, między innymi wymuszając łapówkę od młodej Żydówki, byłej więźniarki obozu koncentracyjnego, która próbuje wrócić do Polski z paszportem bezpaństwowca. Inny przykład: u Tyrmanda Nowak zostaje unieruchomiony w wyniku przypadkowego odnowienia starej kontuzji. W scenariuszu Harasimowicza bohatera okalecza „konkurencja” - banda szabrowników, rabujących poniemieckie groby.
Harasimowicz i Migas zamierzali ponadto ubarwić główny wątek fabularny, czyli historię romansu pary głównych bohaterów. W planowanej ekranizacji Ewa od początku miała prowadzić podwójną grę. Jej związek z Nowakiem zaczyna się od rywalizacji i wzajemnych prób zmanipulowania przeciwnika. Ostatecznie okazuje się, że Ewa szuka tryptyku na polecenie bezpieki, jednak nie robi tego dobrowolnie. Jej narzeczony siedzi w więzieniu jako „wróg ludu”. Kobieta dostała propozycję nie do odrzucenia: jego życie w zamian za tryptyk. Poznawszy prawdę, Nowak podpowiada jej, gdzie znajduje się skarb, rezygnując tym samym z wyjazdu za granicę, bogactwa… i miłości. Ten finałowy gest poświęcenia nieprzypadkowo przywodzi na myśl „Casablankę”, sam reżyser w eksplikacji porównuje Nowaka do Ricka z kultowego filmu Michaela Curtiza.
Co ciekawe, twórcy mieli już częściowo skompletowaną ekipę, przedstawiono też główne propozycje aktorskie. Nowaka, w którego rolę wcielił się poprzednio Andrzej Łapicki, miał zagrać Piotr Głowacki. Jako Ewę twórcy widzieli Kasię Smutniak. Dodatkowo na ekranie mogli pojawić się tacy aktorzy jak Mariusz Bonaszewski (Stołyp), Jacek Braciak (Leter) oraz Weronika Książkiewicz (Anita). I chociaż scenariusz Cezarego Harasimowicza nie jest całkiem przekonujący, to potencjalna obsada wydaje się mieć... no cóż, potencjał.
*****************
[i] Tyrmand podaje błędny tytuł, chodzi o film „Naprawdę wczoraj”.
Cytaty pochodzą z powieści Leopolda Tyrmanda „Siedem dalekich rejsów” oraz z materiałów znajdujących się w zbiorach Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego:
L. Tyrmand, W. J. Has „Hotel pod zamkiem”, scenariusz
„Hotel pod zamkiem” – protokół z posiedzenia Komisji Ocen Scenariuszy
C. Harasimowicz „Siedem dalekich rejsów”, scenariusz
W cytatach zachowałam pisownię i interpunkcję oryginalną