Swoją debiutancką powieść Helena Mniszkówna opublikowała w 1909 roku dzięki wsparciu ojca, który sfinansował pierwsze wydanie. Można więc powiedzieć, że autorka posłużyła się metodą, którą dziś określa się jako „self-publishing”. Na pierwszy rzut oka „Trędowata” wpisywała się w popularny nurt powieści groszowych, wydawanych masowo niewielkim kosztem i w słabej jakości, przeznaczonych tradycyjnie dla mało wymagających, szukających silnych emocji czytelników. Prawdopodobnie z tego powodu nie wywołała początkowo większego zainteresowania krytyków, przynajmniej do chwili, kiedy odniosła gigantyczny sukces. Wówczas stała się nie tylko najsłynniejszym polskim romansem, ale też jedną z najgorzej ocenianych książek w historii rodzimej literatury. Autorce zarzucano grafomanię, brak talentu, głupotę i naiwność. Samą „Trędowatą” określano jako szmirę przeznaczoną dla pokojówek i kucharek, reprezentujących symbolicznie najniższe – społecznie, kulturowo i intelektualnie - warstwy społeczne. Po latach część z tych zarzutów nabrała nowego wymiaru. Badacze zauważyli między innymi, że sukces powieści Mniszkówny mógł przyczynić się do walki z analfabetyzmem. Jak zaznaczano:
„Trędowata" była wprawdzie lekturą dla kucharek, ale też często stanowiła pierwszą książkę, którą ta kucharka w życiu przeczytała. Pierwszą - a niekoniecznie ostatnią.
Publicysta i dziennikarz Aleksander Małachowski, dziś znany przede wszystkim ze swojej działalności politycznej, w tekście opublikowanym na łamach „Kultury” wskazał na jeszcze jeden aspekt społecznej roli „Trędowatej”:
Mniszkówna świadomie lub nieświadomie, wykonała w dziedzinie literatury to, co fabrykanci sztucznych sreber w dziedzinie jubilerskiej. Oni dali średnim klasom imitację rodowych sreber szlacheckich, ona napisała dla pokojówek, lokajów, kucharek, panien służących i całej tej wielkiej, nie istniejącej [A1] już dzisiaj klasy służebnej, imitację tej literatury, jaką czytywali państwo. Ale tak jak z biegiem czasu szlachta zaczęła również kupować sztuczne srebra, bo nie było jej stać na inne, tak i państwo zaczęli czytać i lubić Mniszkównę.
I choć się do tego publicznie nie przyznawano to „Trędowata” była czytana zarówno w służbówkach, jak i na salonach, choć w tym drugim przypadku raczej po kryjomu. Wkrótce na dobre zaistniała w świadomości zbiorowej polskiego społeczeństwa.
Do 1939 roku „Trędowata” doczekała się przynajmniej 16 wydań i wciąż cieszyła niesłabnącym powodzeniem, nic więc dziwnego, że wzbudziła zainteresowanie ludzi filmu. Pierwsza ekranizacja powieści weszła na ekrany w 1926 roku. Pomimo gwiazdorskiej obsady (Jadwiga Smosarska, Bolesław Mierzejewski, Maria Gorczyńska) film w reżyserii Edwarda Puchalskiego i Józefa Węgrzyna nie przypadł do gustu przedstawicielom świata kultury i sztuki. W najsłynniejszej, wielokrotnie cytowanej recenzji Antoni Słonimski stwierdził złośliwie:
Nowa trędowata produkcja pana Hertza nie jest krokiem postawionym naprzód, ale wielkim biegiem sztafetowym w tył.(…) Kinematograf powiększył głupotę tej powieści do rozmiarów kosmicznych.
Pomimo tak negatywnego przyjęcia filmu przez krytyków publiczność tłumnie zapełniła sale kinowe, zapewniając wytwórni „Sfinks” znaczące zyski. Niestety film nie zachował się do dnia dzisiejszego, nie można więc ocenić, po czyjej stronie była racja.
Sukces kasowy odniosła również druga, tym razem dźwiękowa adaptacja „Trędowatej”. Zrealizował ją 10 lat później Juliusz Gardan, obsadzając w głównych rolach ulubieńców publiczności – Elżbietę Barszczewską, Franciszka Brodniewicza i Mieczysławę Ćwiklińską. Tym razem krytyka oceniła film w miarę życzliwie, podkreślając, że przewyższa zarówno wcześniejszą ekranizację, jak i literacki pierwowzór. Czytelnicy „Kurjera Poznańskiego” mogli przeczytać w anonimowej recenzji:
O ile dotychczas polska kinematografia wsławiła się skandalicznem spreparowaniem kilku arcydzieł literackich, to na ten raz postąpiła odwrotnie, z kiepskiej powieści stwarzając bardzo przyzwoity film. (…) gdy spojrzymy na ten film bez uprzedzeń — które przywiązane są i do powieści, i do pierwszego na jej tle filmu — gdy w ocenie zdobędziemy się na objektywizm, to musimy stwierdzić, że film się udał i śmiało porównać się może z wielu importowanemi z zagranicy filmami. Opracowanie reżyserskie jest bardzo poprawne i staranne; niewiele znać na nim obciążeń, jakie z natury rzeczy ma każda powieściowa przeróbka (pisownia oryginalna - AP).
Publiczność podzielała tę opinię, jednak na seans udawała się przede wszystkim w poszukiwaniu wrażeń i emocji. A to film Gardana zapewniał w 100%, do tego stopnia, że ówcześni widzowie, którzy w 40 lat później mieli okazję zobaczyć „Trędowatą” w wersji Jerzego Hoffmana, twierdzili, że przedwojenna adaptacja była dużo bardziej romantyczna i wzruszająca.
Ocenzurowana miłość
Po zakończeniu II wojny światowej i przejęciu władzy przez komunistów „Trędowata” trafiła na listę lektur niewskazanych dla prawomyślnych obywateli Polski Ludowej. Powołany w 1945 roku Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk zastosował wobec powieści Mniszkówny cenzurę represyjną, która polegała na wyszukiwaniu i usuwaniu z oficjalnego obiegu książek zawierających treści uznane za sprzeczne z ówczesną doktryną kulturalną państwa. Jeszcze w tym samym roku „niepoprawne politycznie” tytuły wycofano z bibliotek szkolnych i uczelnianych. Obok pozycji poruszających tematy takie jak walka z Rosjanami czy Kresy Wschodnie represje objęły także każdy rodzaj literatury popularnej, który:
zaśmiecał wyobraźnię czytelników, pobudzał najgorsze instynkty, wywoływał zamęt w umysłach i przeszkadzał w zrozumieniu dokonujących się przeobrażeń społecznych i politycznych.
Na początku lat 50. analogiczne zasady wprowadzono w bibliotekach publicznych. „Trędowata” oraz inne, dużo mniej znane powieści Heleny Mniszkówny, znalazły się w „Wykazie książek podlegających niezwłocznemu wycofaniu nr 1”, opublikowanym przez Centralny Zarząd Bibliotek 1 października 1951 roku.
Powieść Mniszkówny nie była dla komunistów tak poważnym zagrożeniem, by wytaczać przeciwko niej najcięższe działa i penalizować samo posiadanie książki. Dzięki temu „Trędowata” mogła przetrwać, początkowo dzięki egzemplarzom zachowanym w prywatnych zbiorach. Kiedy okazało się, że to nie wystarczy, przeszła do tzw. „trzeciego obiegu”, w ramach którego była kopiowana prywatnie – na powielaczu, na maszynie, a nawet ręcznie. Zjawisko to zostało szybko zauważone przez władze, jednak przez długi czas pozostawało lekceważone, a w konsekwencji - ignorowane. W 1964 roku Waldemar Babinicz na łamach „Polityki” pisał:
Nie uświadczysz tego utworu w żadnej z polskich bibliotek. A jednak krąży po kraju. Nie fama, nie rozgłos, lecz sam egzemplarz, w setkach, tysiącach egzemplarzy. Na tytułowej stronie pięknie wykaligrafowane motto: „Bądź szlachetną i czystą”. I obok drobnymi literami: „Biedna dziewczyno, jak długo nie poznasz tego dzieła nie będziesz wiedziała, co to prawdziwa, czysta, bezinteresowna miłość.” Rzecz jest przepisywana ręcznie. Są tacy, którzy dzieło Heleny Mniszek przepisują dosłownie, wiersz po wierszu, niekiedy ilustrują co ciekawsze partie we własnym zakresie…
Powolna rekonwalescencja „Trędowatej”
Powrót „Trędowatej” do oficjalnego obiegu przebiegał stopniowo, a rozpoczął się w… telewizji. To właśnie na małym ekranie widzowie mogli zobaczyć pierwszą powojenną adaptację powieści Mniszkówny, wprawdzie nie jako film, ale przedstawienie Teatru Telewizji. Reżyserował Edward Dziewoński, scenariusz napisały Barbara Wachowicz i Wiesława Czapińska-Kalenikowa. Parę kochanków zagrali Igor Śmiałowski i Marta Lipińska, zaś w pozostałych rolach pojawili aktorzy tej klasy co Władysław Hańcza (Maciej Michorowski) i Bogumił Kobiela (hrabia Treska).
Spektakl wyemitowano 1 kwietnia 1965 roku, co sprawiło, że zapowiedź na łamach „Expressu Wieczornego” wielu czytelników uznało za primaaprilisowy psikus. Ci, którzy zdecydowali się jednak zasiąść przed nielicznymi jeszcze odbiornikami, szybko przekonali się, że dowcip polegał na czymś zgoła innym: twórcy adaptacji wybrali dla „Trędowatej” kostium parodii i satyry, uwypuklając melodramatyczne przerysowanie pierwowzoru. Komediowy charakter spektaklu podkreślała dodatkowo ekspresyjna narracja Kazimierza Rudzkiego.
Spektakl Dziewonskiego okazał się wielopłaszczyznowym primaaprilisowym żartem, jednak stał się także wyraźnym sygnałem, że „Trędowata” przestaje być tematem tabu, co szybko odnotowały środowiska twórcze. Zaledwie rok później Ludwik Starski złożył pierwszy projekt kinowej ekranizacji „Trędowatej” - nowelę „barwnego szerokoekranowego filmu muzycznego", która ostatecznie nie doczekała się realizacji. O przeniesieniu powieści na duży ekran myślał też sam Andrzej Wajda, ale jego plany nie wyszły poza etap pomysłu.
Więcej szczęścia „Trędowata” miała na deskach teatru. W 1967 roku legendarny krakowski kabaret Jama Michalika podbił publiczność i krytykę „Trędowatym”, czyli alternatywną wersją znanej wszystkim historii miłości ordynata i guwernantki. Autorzy kabaretu przedstawili fabułę powieści odbitą w krzywym zwierciadle współczesności. Spektakl ukazywał dzieje romansu pochodzącej „z ludu” córki działacza partyjnego i zubożałego potomka arystokratycznego rodu. W PRL-owskiej rzeczywistości związek ten okazywał się mezaliansem, tyle że niepożądanym i „obcym” klasowo elementem był młody syn hrabiego. Wystawiane przez 4 lata przedstawienie uchodzi dziś za jeden z największych sukcesów Jamy Michalika.
Drogą pastiszu poszedł także Maciej Prus, który na zakończenie 1970 roku wystawił „Trędowatą” na deskach kaliskiego Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego. Spektakl zdobył sporą popularność, został także dobrze odebrany przez krytyków, doceniających samoświadome operowanie kliszami gatunkowymi. Prus wiedział dobrze, że tu nie trzeba przejaskrawiać, uciekać się do natrętnej parodii. Wiedział, że wystarczy oddać głos autorce, pozwolić przemawiać tekstowi, aby np. melodramatyczna tyrada okazała się autoparodią, aby łzawo-kwieciste zwroty zaczęły śmieszyć widownię, przed sekundą już, już gotową z dobrą wiarą poddać się wzruszeniu - podkreślał jeden z recenzentów.
Sukces spektaklu Prusa umocnił tezę, zgodnie z którą powieść Mniszkówny nie jest materiałem na „poważną” adaptację, a co najwyżej punktem wyjścia do ośmieszenia i wypunktowania słabości tego wątpliwej jakości dzieła. Okazało się jednak, że publiczność nie podziela tej opinii. Dowiodło tego ogromne zainteresowanie przedstawieniem, które w 1972 roku miało premierę w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. Wyreżyserowany przez Ryszarda Sobolewskiego spektakl grany był według klasycznych wzorców, bez udziwnień i reinterpretacji. Mimo to – a raczej właśnie dlatego - wzbudził sensację na długo przedtem, zanim kurtyna po raz pierwszy poszła w górę. Natychmiast posypały się zamówienia z miasta i województwa, znaczne ożywienie wykazały rady zakładowe zarówno najszacowniejszych, jak i najobojętniejszych wobec teatru instytucji, a większość biletów wyprzedana została "na pniu" z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, co odnotował na łamach „Teatru” Jerzy Panasewicz.
W pierwszej połowie lat 70. XX wieku „Trędowatą” wystawiano jeszcze przynajmniej dwukrotnie: w Teatrze Ziemi Pomorskiej w Grudziądzu (1972) oraz w Teatrze Ziemi Gdańskiej (1973). W tym samym czasie, po dojściu do władzy ekipy Edwarda Gierka, nastąpiło złagodzenie polityki kulturalnej, a w konsekwencji także cenzury. Początek gierkowskiej dekady cechowało przyzwolenie na konsumpcjonizm (także kulturalny) oraz uwzględnianie, choć niekoniecznie realizowanie, potrzeb społecznych, zwłaszcza tych oddolnych. Do tej kategorii zaliczała się twórczość Heleny Mniszek.
W lipcu 1971 roku dwie warszawskie popołudniówki, „Express Wieczorny" i „Kurier Polski", tego samego dnia rozpoczęły druk „Trędowatej” w odcinkach. Nie wiadomo, czy była to niezwykła koincydencja, czy zaplanowana akcja, jednak przedsięwzięcie okazało się sukcesem. Czytelnicy kupowali kolejne numery i pieczołowicie wycinali fragmenty, próbując złożyć z nich kompletną powieść. Dowiedziono tym samym, że na „Trędowatą” nadal jest ogromny popyt. Nie zaspokoiło go nawet pierwsze powojenne wydanie dzieła Mniszkówny, które w 1972 roku trafiło na księgarniane półki… a raczej nie trafiło, ponieważ cały nakład został błyskawicznie wyprzedany, najczęściej spod lady. Wielbicieli polskiego romansu wszech czasów nie odstraszyła nawet wysoki jak na tamte czasy koszt zakupu – 80 złotych. Ci, którym udało się nabyć powieść, zrobili zresztą świetny interes, ponieważ na bazarach „Trędowata” osiągała cenę kilkukrotnie wyższą.
Po niemal 30 latach „Trędowata” wyszła z cienia, wracając do bibliotek i teatrów. Wydawało się, że kolejnym naturalnym krokiem powinien być film. Szybko jednak okazało się, że ekranizacja powieści Heleny Mniszek wiąże się z trudnościami i kontrowersjami, nawet jeśli za kamerą staje sam Jerzy Hoffman.